Joanne
Właściciel Stajni
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 8:35, 10 Mar 2011 Temat postu: Cross - Pierwsze skoki |
|
|
Dziś miałam pojechać z Etiudą na nasz nieco prymitywny i prowizoryczny, ale zdatny do jazdy tor crossowy. Nie po to poświęciłam mu sporą uwagę, by nie wykorzystywać go teraz w treningu. Przyszłam do stajni, zebrałam potrzebny mi sprzęt i poszłam po Etiudę. Gniada skuliła się, cofnęła, po czym nieco nieufnie powąchała wystawioną w jej stronę dłoń. Delikatnie pogładziłam ją po nosku - lekko drgnęła i rozszerzyła chrapy, oczy, po chwili jednak czując, że nic je złego nie robię rozluźniła się i wyciszyła. Otworzyłam drzwiczki i z kantarem podeszłam do gniadoszki. Przy zakładaniu go uciekała trochę łbem, jednak cierpliwością i uporem wygrałam walkę. Poklepałam klacz, dałam smakołyka i wyprowadziłam na korytarz. Uwiązałam, rozebrałam z derki i zaczęłam czyścić. Etiuda wierciła się niemiłosiernie, ciągle machała ogonem i rozglądała się nerwowo na boki. Ugryzłam się w język, wstrzymałam na chwilę powietrze, policzyłam do 10 i wypuściłam powoli. Od razu lepiej. Szybko skończyłam dzieło, bawiąc się z nią w podawanie nóg, co mimo niewielkiej poprawy dziś było po prostu masakrą. Gdy skończyłam spojrzałam zwycięsko na młodą i wzięłam ochraniacze. pozakładałam na nogi, do tego kaloszki na przody i siodło. Zapięłam popręg na pierwszą dziurkę i ogłowie, z napierśnikiem i wędzidłem gumowym. Etka niechętnie przyjęła wędzidło i uciekała od założenia nagłówka. W końcu ściągnęłam jej siłą łeb w dół i błyskawicznie wsadziłam ogłowie na łeb. Klaczka machnęła głową, cofnęła się dwa kroki i stanęła nieszczęśliwa jakby ją ktoś zbił. Pogładziłam ją uspokajająco po szyi i pozapinałam paski. Dociągnęłam popręg i wyprowadziłam klacz przed stajnię. Podprowadziłam do schodków i wskoczyłam w siodło. Przytrzymałam pędzącego już rumaka, poprawiłam wszystko i lekka łydka, stępem jedziemy w las.
Etiuda była pobudzona, tereny nie są jej ulubioną rzeczą, jednak trzeba przewalczyć strach. Już w ciągu pierwszego kilometra trasy miałam trzy spłoszenia w czym raz spadłam, ale na szczęście nic mi nie było poza przyspieszonym pulsem. Wodze miałam lekko napięte, a Etiudę ciągle prosiłam o wejście na kontakt i rozluźnienie się. Uzyskałam to po 15 minutach jazdy. Od razu ją poklepałam i zaczynamy wygięcia, pracę nad zebraniem itd. Niestety znów zdarzyła się nagła płocha i praca poszła w las. Dosłownie. Zatrzymałyśmy się w jakimś dziwnym gąszczu i wracając znów klacz się spłoszyła. No cóż..."Było wziąć ze sobą Wiarę" - pomyślałam zrezygnowana.
W końcu jednak sprawdziłam popręg i ruszyłyśmy kłusem. Młoda szła bardzo szybko, nogami przebierała jak szalona, w dodatku wyciągając je daleko do przodu. W celu uspokojenia niuni zaciągnęłam ją na woltę, którą stopniowo przesuwałam coraz dalej. Etka po dłuższym czasie skupiła się, odpuściła z głową i z tempem. Spokojnym, równym kłusem roboczym jechałyśmy sobie po niewielkich pagórkach. Od czasu do czasu przechodziłam do stępa bądź stój, aby sprawdzić, czy gniada jeszcze jakkolwiek skupia się na mnie. Mile zaskoczona świetnymi reakcjami na pomoce chwaliłam ją często i tak dojechałyśmy do punktu, w którym powinnyśmy zacząć galop, bo tor już blisko. Usiadłam głęboko w siodle, można rzec, że się do niego 'przykleiłam i ruszamy.
Seria bryknięć, potem dziki galop przed siebie i znów brykanie. Zdesperowana szarpnęłam lekko za wodze. Zatrzymanie i wspięcie się. Kolejne wspięcie i cofanie. Zatrzymanie i dreptanie w miejscu. Uspokoiłam Niunię na małej wolcie w stępie, potem w kłusie i galop. Siedząc mocno w siodle i trzymając się najlepiej jak potrafiłam wysiedziałam jej młodzieńcze wybryki i gdy zaczęła galopować spróbowałam zamiast pędzenia po płaskim wyprosić od niej okrągły, wolniejszy galop. Szło opornie, klaczka bynajmniej nie była w stanie się skupiać, skoro wokół wszystko wiruje i jest wiele powodów do strachu. W końcu jednak, gdy pojawiła się otwarta, pusta przestrzeń skierowała uwagę na mnie i zaczynała jako-tako galopować. Poklepałam ją i do kłusa, parę kroków i do stępa. Chwila odpoczynku, przy okazji sprawdzamy, jak straszne są wysokie trawy, woda i mostek. Przyznam szczerze, że takiej panikary jeszcze nie spotkałam. Etiuda wręcz skakała w powietrzu nad trawą, przed którą nagle zahamowała i zaczęła się cofać, jednak wepchnięta brutalnie w sam środek susami chciała pokonać ją jak najszybciej, jednak została przytrzymana, co wzbudziło u niej bunt, a dokładniej serię lekkich świeczek. Po dłuższej chwili brodzenia po stawy skokowe w trawie uspokoiła się, a nawet zaciekawiona schyliła łepetynkę w stronę zieleninki. Pozwoliłam jej skubnąć dwa źdźbła, aby dobrze kojarzyła trawę i pojawił się strumyczek. Spróbowałam wjechać do wody - nie ma mowy. Zsiadłam i weszłam do wody.
-Chodź głuptasie, woda nie gryzie - Powiedziałam chlapiąc nieco mroźną jeszcze cieczą na boki. Etiuda cofnęła się, ale przytrzymana stanęła. W końcu dała się przekonać i postawiła swoje przody w strumyku. Potem tyły. W końcu była po przeszkodzie. Pochwała, smakołyk i wsiadamy. Wracamy przez strumyk - duży opór, jednak w końcu przeszła jak na szpilkach. Poklepałam,dałam kolejnego smakołyka i w końcu idziemy motkiem. Stukot kopyt po deskach zestresował klaczkę, która zaczęła caplować.
-Ehh...młoodaa.... - Powiedziałam wnosząc spojrzenie w stronę nieba. Gdy wszystkie straszne rzeczy okazały się wegetarianami ruszyłam kłusem. Chwila kłusika i galop z drugiej nogi. Jedno lekkie bryknięcie i szybko, szybko przed siebie. Zaokrągliłam jej galop, spowolniłam (nie wiem jakim cudem) i chwila tak, na spokojnie, następnie mamy na drodze niewielką, mającą z 50 cm kłódkę.
Przyłożyłam łydki do boków Holsztynki i pewny, nieco szybszy najazd. Etiuda skoczyła, patrząc się na przeszkodę, zachowując przynajmniej półmetrowy zapas. Poklepałam i zakręcamy w lewo. Na horyzoncie jakiś konar na wysokości 60 cm. Etka postawiła uszy, napięła mięśnie i wybiła się duuużo wcześniej, na szczęście poleciała hen hen daleko, gdzie raki zimują i wylądowała daleko za przeszkodą. Odetchnęłam z ulgą, jednak naszym oczom ukazała się budka mająca z 80 cm, a za nią wjazd do wody i tuż za nimi kłoda 70 cm. Łydki miałam nadal przygwożdżone do boków gniadej, która pewnie, szybko galopując nieco za wcześnie wybiła się na budkę, ale pokonała ją bez przeszkód. Poklepałam i wgalopowanie do wody. Zamiast tego było stop, cofnięcie, wskoczenie do wody, dziwna kombinacja i w końcu z galopu cudem pokonana kłoda. Poklepałam klaczkę, która przewalczyła swój strach dość szybko i pięknie nas wyratowała. Zmiana nogi na prawą i mocno zakręcamy. teren lekko błotnisty, ale zdatny do nawet pełnego galopu. Wolałam jednak nie ryzykować i wyhamowałam rozpędzającą się Młodą, by na spokojnie podjechać do hyrdy 90 cm. Klacz wybałuszyła oczy, jednak pokonała przeszkodę, za co została pochwalona. Pojawił się szereg: wąski front mający 95 cm i za nim łatwy do zrzucenia płot, obwinięty uschniętą winoroślą - przeszkoda bardzo bezpieczna, ale i dość trudna dla koni, które są strachliwe. Miał on około 100 cm. Pewny, ale spokojny najazd, wczesne wybicie i ładny, wysoki lot. Poklepałam klaczkę i do kłusa, po chwili do stępa. Skręcamy w lewo, gdzie czeka na nas stromy zjazd.
-Spokojnie, tylko spokojnie... - Powiedziałam zachęcając Holsztynkę do zejścia na dół. Czując, jak przyspiesza przytrzymałam lekko na wodzy i udało się zjechać w stępie. Poklepałam i jesteśmy na łące, gdzie mamy parę płytkich rowów bez wody i z wodą, jakiś bankiet, mewę i dwa skoki na wzgórzu - pod górkę i z górki. Zagalopowałam i na początek rów bez wody. Wskok-ładny, choć pokraczny, wyskok też okej, ale widać brak doświadczenia. Pochwała i skaczemy w poprzek, bez wskakiwania do środka. Bardzo ładnie, spokojnie. Pochwała i bankiet. Wskok- nieco lepiej, zeskok dużo lepiej. Pochwała i rów z wodą. Zatrzymanie, wskok, szybki galop przez wodę i wyskok. Pochwała i przeszkoda wodna - mewa, przy czym najpierw długi odcinek w średniej głębokości sprawdzonym i bezpiecznym bajorku. Etiuda ponaglona tuż przed wodą palcatem ładnie wgalopowała do środka, machając łbem pokonała odpowiedni odcinek i gdy wyrosła nam mewa zatrzymała się. Uspokoiłam ją, pozwoliłam zapoznać się z przeszkodą, zawróciłam i najechałam jeszcze raz. Bardzo ładny, nieco nieekonomiczny, ale czysty skok. Poklepałam, wyjechałam z wody i do kłusa.
-Na dziś nam wystarczy - Powiedziałam popuszczając wodze. Gniada, calutka mokra (od wody i potu) podążyła za kontaktem i przeżuła wędzidło. Wyjeżdżając z polanki skróciłam wodze, czułam jak Mała napina mięśnie i zaczyna przyspieszać. Kłusem pokonałyśmy spory odcinek drogi, na szczęście z tylko jedną i to niewielką płochą, w końcu stęp. Stępem przejechałyśmy ze 3 kilometry i dotarłyśmy do stajni. Wjechałam na półhalę i postępowałam jeszcze z 5 minut, by na pewno ochłonąć. W końcu wyjechałyśmy przed stajnię.
Zatrzymałam klaczkę, zeskoczyłam z niej, poluźniłam popręg, podpięłam strzemiona i do stajni. Zatrzymałam przed boksem, rozsiodłałam, wytarłam dokładnie, umyłam nogi i przykryłam derką polarową. Chowając młodą przed przeciągiem odstawiłam ją do boksu, pomasowałam specjalną rękawicą, wypieściłam, wymuskałam i w końcu zostawiłam samą. Pozbierałam i odniosłam sprzęt, przygotowałam jedzonko i wsypałam klaczce do żłobu, bo stała w boksie już ponad 30 minut. Usiadłam na chwilę na kostce słomy i w końcu leniwie powędrowałam dalej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanne dnia Nie 14:21, 24 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|