Joanne
Właściciel Stajni
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 20:52, 26 Lut 2011 Temat postu: Skoki - Pierwsze próby L-ki |
|
|
Pod wieczór przyczłapałam się wymęczona do stajni. Przywitałam z mieszkańcami, pozbierałam sprzęt Etiudy i ruszyłam do niej. Poukładałam jakoś w miarę porządnie i łapiąc kantar w dłoń otworzyłam drzwiczki boksu. Klaczka spojrzała na mnie żywo, ale nadal z lekką nieufnością. Lody przełamały się szybko, tuż po nawiązaniu kontaktu fizycznego (w tym wypadku - pogładzenia po szyi). Wyprowadziłam ją na korytarz, uwiązałam i zaczęłam czyścić. Najpierw szczotką ryżową wszystkie zlepki, potem włosianką kurze i inne brudy, grzebieniem grzywę oraz ogon, kopystką kopyta. Etiuda coraz ładniej się zachowywała, dobrze podawała nogi, tylko czasem próbowała je wyrywać z mojego uścisku. Mimo to po 15 minutach konisko było wyczyszczone. Poklepałam niunię po szyi i założyłam na nią kolejno komplet ochraniaczy, siodło skokowe z czaprakiem i futerkiem pod spodem, wytok i ogłowie z nachrapnikiem meksykańskim i wędzidłem smakowym. Pogładziłam grzeczną i coraz pewniejszą siebie kobyłkę, która właśnie wtuliła się w moją kurtkę, spokojna i rozluźniona, następnie przykryłam polarową derką i ruszamy na halę. Stał tam parkur 110 cm, który skakałam przedtem na Puniu.
Spacerując z koniem w ręku poobniżałam wszystkie przeszkody tak do 90-100 cm, a trzy z nich do 45, 65 i 85 cm (koperta, stacjonata, okser) na rozgrzewkę. Zadowolona otrzepałam ręce, podciągnęłam popręg klaczce, która lekko skuliła uszy i uniosła łeb wyrażając dezaprobatę moim brakiem delikatności. Opuściłam strzemiona, wzięłam wodze na kontakt, otrzepałam lekko buty z piachu, wsadziłam nogę w strzemię, odbiłam się lekko i już siedziałam w siodle.
Ruszyłyśmy stępem swobodnym między przeszkodami. Etka już pobudzona, pełna wigoru, żwawo wędrowała słuchając moich delikatnych sygnałów. Zrobiłyśmy tak z 5 okrążeń na luzie, następnie stopniowo nabierałam wodze, wykonując dość częste półparadki i łydkami zachęcając klaczkę do utworzenia mostu szyja-zad. Kręciłyśmy ładniejsze, dokładniejsze wolty, raczej większe niż mniejsze, ale też bez przesadzania w drugą stronę - musiałyśmy się dobrze rozgrzać. Na pracę w stępie (przejścia, drągi, zebranie, wygięcia itp) poświęciłam 10 minut treningu. Pilnowałam swojej ręki, która dziś nie planowała być delikatne i stabilna, o czym przekonałam się przy poprzednich koniach. Mimo wszystko nie było tak źle. Zatrzymałam na chwilę Eti, zdjęłam jej derkę i znów stępujemy.
W końcu sprawdziłam popręg, zrobiłam małą woltkę w stępie, następnie przyłożyłam łydki, wypchnęłam lekko biodra w przód i ładny, ale bardzo żywy kłus roboczy. Zaczęłam anglezować i starać się właśnie rytmem swoich ruchów zwolnić klaczkę. Efekty były minimalne, jednak pochwaliłam gniadą, że w ogóle zareagowała. Ta, rozumiejąc pochwałę zaczęła troszkę lepiej reagować na dosiad, jednak nadal wolała pędzić niczym kłusak francuski na torze. Zaczęłam oddziaływać na nią nieco bardziej, zwalniałam jak tylko się dało, jednak uważając, by nie przesadzić. Etiuda słusznie szukała kontaktu, co jednak powodowało częste machanie głową. Postanowiłam ją na niego naprowadzić. Po chwili pracy na kołach, wielu półparadach i jednym lekkim spięciu przez za mocne użycie wodzy (o mały włos nie wjechałyśmy w stojak) mogłyśmy już spokojnie kłusować w ustawieniu, zrównoważone i spokojniejsze. Robiłyśmy dużo przejść do stępa i stój, wyginałyśmy się, zmieniałyśmy kierunki i jeździłyśmy cavaletti na kłus roboczy. Niunia bardzo ładnie podnosiła nogi, starała się bardzo. owszem - lubiła dodać nieco gazu, jednak przy najeździe wykonanym w skupieniu nietrudno było ją opanować. Postanowiłam pojeździć w niskim ustawieniu. Popuszczałam stopniowo wodze, jednocześnie przykładając delikatnie łydki i pilnując, by nie utracić kontaktu. Etiuda, coraz lepiej rozumiejąca moje pomoce nieco niepewnie podążała za kontaktem. Żuła wędzidło jak najęta. Nabrałam wodze na kontakt, ale niestety przy zakręcie zrobiłam coś nie tak i schowała się za wędzidło. Musiałyśmy trochę popracować, by znów złapać kontakt pysk-ręka. W końcu przeszłam do stępa i łapiemy oddech przed galopem.
Zrobiłyśmy może 2 okrążenia, po czym nabrałam wodze, jako-tako pozbierałam klaczkę i kłus. Wzięłam ją na duże koło, usiadłam do kłusa ćwiczebnego. Uspokoiłam, skupiłam na sobie i w pewnym momencie przyłożyłam odpowiednio łydki i zaczęły się loty. Młoda wyskoczyła w górę, po lądowaniu dała susa w przód, strzeliła parę razy z zadu i wykonała serię pięknych baranków różnej wielkości i mocy. Jakoś to wysiedziałam i wypchnęłam ją w galop. Szła szybko, jednak dało się ją kontrolować. Z czasem uspokoiła się, zwolniła, zaczęła iść rytmicznie i słuchać, czego od niej chcę. Utrzymałam ją w wolnym, spokojnym, roboczym galopie przez kilka okrążeń hali, następnie przeszłam do półsiadu, nadal trzymając tempo i dopiero po 2 kolejnych okrążeniach pozwoliłam się nieco wyciągnąć. Etiuda galopowała dość do przodu, jednak ładnie zaokrągliła się po moich sugestiach i zamiast lecieć jak najbardziej do przodu, wyglądała troszkę jak piłeczka poruszająca się dużymi, ale płaskimi susami. Faza lotu była wyczuwalna i wyraźna, dobry galop na zmienianie nogi i skoki. Fulę miała dużą, a jej trzytaktowy chód odbijał się echem od ścian pomieszczenia. Zwalniamy i okrągły, ale krótki galop. Bardzo ładnie, choć szarpnęła parę razy łbem czując mocniejszy kontakt. Wyjazd na przekątną, przejście do kłusa, wejście na koło w drugą stronę i to samo z lewej nogi. Znów bryki, trochę łagodniejsze, jednak w tej samej ilości. Na chwilę miałam spokój, jednak przy mocniejszym galopie Etiuda znów pofruwała trochę nad ziemią i w końcu się uspokoiła na dobre. Parę przejść, galop jeszcze w drugą stronę, i zaczynamy skoki.
Spokojnym, równym galopem naprowadziłam gniadą na kopertkę. Nie było wskazówek, jednak przypilnowałam, by odskok wypadł tam gdzie trzeba. Pochwaliłam klaczkę i jeszcze 2 razy. Znów fajnie - miałam wbrew pozorom sporą kontrolę nad młodą. Przy 4 podejściu spróbowałam zmienić nogę w trakcie skoku. Przełożyłam wyraźnie łydki i...udało się! Poklepałam klacz, dałam chwilę luźnej wodzy w galopie, potem na nowo łapiemy kontakt i 2 skoki przez kopertę. Raz za wcześnie się zdjęła, jednak moja wina, bo nie dopilnowałam. Strzeliła sobie 2 razy elegancko z zadu i tyle było z bryków. No to nie zwalniając robimy dość ciasny zakręt, w króciutkim galopie. 4 fule później mocne wybicie na stacjonatę i skok z zapasem 20 cm. Galopując nadal w prawo wykonałyśmy koło i przytrzymanie przy podejściu do przeszkody, ładny, spokojniejszy skok i na osłodę po lądowaniu baranek. Jeszcze raz z prawej nogi i próbujemy zmienić nogę. O dziwo, tu także się udało. Przejście do kłusa, następnie do stępa i pochwała. Dałam Etiudce chwilę odsapnąć, dopiero nabiera kondycji. Po minucie odpoczynku zagalopowanie ze stępa w lewo i okser. Duży najazd, spokojne i równe tempo, które jednak długo się nie utrzymało i poleciałyśmy sobie wysoko i daleko. Uspokoiłam rozbrykaną niunię na wolcie i znów jedziemy. Tym razem wzięłam ją bardziej na siebie i zamiast jechać "na jamnika-torpedę" pojechałyśmy "na piłeczkę", czyli zamiast niepotrzebnie zwiększać fulę zaokrągliłyśmy ją. Eti wyraźnie łatwiej tak skakać, bo naprawdę fajnie pokonała przeszkodę. Podobał mi się fakt, że mocno się składa i na sporą siłę wybicia. To dobrze rokuje na przyszłość. Jeszcze jeden najazd z tej nogi, zmieniamy ją w skoku i 2 razy jedziemy okserka z prawej. Musiałyśmy mocniej się wyginać, jednak dawałyśmy radę. Poklepałam Etkę i do stępa, by odsapnąć. Poprosiłam stajennego, by podwyższył stacjonatę do 100 cm, a oksera ustawił w wymiarach 90 x 60. Pan szybko sobie z tym poradził, a ja dałam klaczce jeszcze chwilę odsapnąć. W końcu nabrałam wodze na kontakt, przyłożyłam łydki do zagalopowanie i ładne ruszenie z lewej nogi. Poklepałam gniadoszkę i jedziemy oksera. Wykonałyśmy 2 ładne, duże skoki i stacjonata. Również z lewej nogi. Etiuda widząc coś sporego napaliła się i skoczyła jakby to miało niewiadomo ile. Jedziemy jeszcze raz, teraz bardzo wolny, spokojny najazd. Dobry wybór - skok lekki, ale mocne wybicie. Poklepałam klaczkę i zmiana nogi nad kopertką. Jadąc na prawo pokonałyśmy najpierw stacjonatę 2 razy, potem oksera również 2. Poklepałam sarenkę, która czasem jeszcze odbijała się w górę jak baranek, czy też podrzucała zadek. Przejście do stępa i znów chwila odpoczynku przed parkurem. Nasz plan przejazdu wyglądał tak:
1. doublebarre 80/90
2. stacjonata 100 cm
3. linia: stacjonata 100 cm (3 fule) okser 95 x 70 (4 fule) doublebarre 90/100
4. piramida 85/95/85
5. szereg: stacjonata 100 cm (2 fule) okser 100 x 80 (1 fule) murek 80 cm
Dość trudny, jak na młodego konia, jednak wierzyłam w nasze umiejętności. Gdy Etiuda dobrze odpoczęła nabrałam wodze i ruszyłam kłusem. Zrobiłyśmy okrążenie wokół parkuru, zapoznałam gniadą z potencjalnymi 'straszakami' następnie zagalopowałam. Spokojne, równe tempo i prosty, duży najazd na doubla. Ponieważ źle wymierzyłam odległość 2 ostatnie fule nieco mocniejsze, dzięki czemu odskok wypadł prawidłowo. Podążyłam ręką za łbem klaczy utrzymując stały, lekki kontakt. Etiuda dobrze zabaskilowała, złożyła się i mocno wybiła. Po lądowaniu prostujemy na stacjonatę. Przytrzymałam pędzącego już konia i dobry, lekki skok. Zmieniłyśmy w locie nogę i z lewego najazdu linia. Podjechałam jak najbliżej ściany, wykonałam średniej wielkości zakręt i po 3 fulach stacjonata. Bardzo ładnie, więc lekkie przytrzymanie i mocny skok przez oksera. Kolejne 4 fule mogły być nieco większe, bo odległość była na 5-6 kucykowych. Fajny lot nad doublem i na przekątnej piramida z zmianą nogi. Najazd był mocny, skok okrągły i lekki, z zapasem. No to został nam szereg. Znów pojechałam przy bandzie i zawróciłam na przeszkody. Przytrzymałam napaloną Etiudę i nieco z krzyża pokonana stacjonata, potem 2 dziwne fule i mocny, 'sarni' skok przez oksera. Jedno fule i...stopa, następnie wylot galopem w bok. Uspokoiłam gniadą, pozbierałam i jedziemy na nowo calutki szereg. Pilnowałam w łydkach i wodzach. Stacjonata ładnie, potem dobrze wymierzone fule i b. fajny okser, na koniec murek skoczony jakby miał 150 cm, a nie niecałe 90. Mimo to poklepałam mokrą już kobyłkę i do kłusa.
Rozkłusowałam na długiej wodzy w 5 minut, potem rozstępowałam w 15. Oczywiście nie zapomniałam przykryć Niuni dereczką. Zadowolona chwaliłam ją ciągle, a gdy zsiadłam i zrobiłam wszystko co trzeba było dałam cuksa. Spokojnym stepem powędrowałyśmy do stajni.
Zatrzymałam młodą przed boksem. Zdjęłam jej siodło, ochraniacze, derkę i ogłowie, na kantarku zaprowadziłam na solarium. Przypięłam na 2 uwiązy i włączyłam. Sama powędrowałam po derkę, gdy klaczka schła. Wróciłam po chwili, poczekałam aż doschnie do końca i wyłączyłam sprzęt. Odziałam ją w derkę i idziemy na myjkę. Dokładnie zlałam jej nogi, umyłam, sprawdziłam czy wszystko gra i marsz pod boks. Tam w użytek poszedł dziegieć i smar, a po nich rękawica do masażu. Klaczka rozluźniła się, odprężyła i zaczęła przysypiać. Rozbudziłam ją podtykając pod nos marchewkę, którą z ochotą schrupała. Tak dopieszczonego rumaka wprowadziłam do boksu, rozebrałam z kantara i posiedziałam chwilę, gładząc po ganaszu. Uszy nadal były obiektem, którego lepiej było nie dotykać, jeśli nie chciało się denerwować młodej. W końcu wyszłam z boksu, zamknęłam jego drzwiczki i wsypałam Etiudzie owies do żłoba, a innym koniom, by nie były zazdrosne powrzucałam marchewki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|