Joanne
Właściciel Stajni
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:50, 04 Sty 2013 Temat postu: Ujeżdżenie - Chody boczne |
|
|
No, trzeba by się trochę ruszyć Obudziłam się o 8, wypoczęta i pełna energii na kolejny dzień, wyszykowałam w 15 minut, w kolejne 15 spokojnie zjadłam odpowiednio bilansowane śniadanie po czym ciepło ubrana powędrowałam do stajni. Konie stały jeszcze w boksach, więc wyprowadziłam ogiery Zuzki na padoki, Scarlet też puściłam gdzieś dalej od nich, a Shettiego zostawiłam w celach treningowych. Szybko wygrzebałam z siodlarni jego siodło, ogłowie, jakiś pad z owijkami, którymi nie zrobię z niego mumii i do tego polarową derkę. Wszystko zaniosłam pod boks i weszłam do środka.
-Hejka mały, pobawimy się dziś troszkę? - Powiedziałam obejmując pyszczek kucyka i gładząc mięciutkie chrapki. Ten przyjął ten gest ze spokojem a może nawet i swego rodzaju ochotą, bo pozostał w takiej pozycji i przymknął oczy. W końcu jednak trzeba było się ruszyć. Wyprowadziłam ogierka na korytarz, nie uwiązując go nawet, bo wszystko miałam pod ręką i nie musiałam go zostawiać samego. A zwyczaju zwiewania w obecności człowieka raczej nie miał. Zdjęłam mu derkę, szybko zgarnęłam szczotką brudy z sierści i skóry, rozczesałam ogon i grzywę (po irokezie śladu już nie ma), wyczyściłam wszystkie cztery kopyta i zabrałam się za siodłanie. Pozawijałam nogi, zarzuciłam na grzbiet pad, na pad dałam siodło, zapięłam popręg, przykryłam wszystko derką, na łeb założyłam ogłowie, pozapinałam paski i voila! Złapałam go za wodze i zaprowadziłam na halę, uważając po drodze na wszechobecny lód, który niestety nawet posypany popiołem nie był zbyt pewny.
Na miejscu podciągnęłam popręg, odwinęłam strzemiona, wsiadłam i ruszyłam stępem na długiej wodzy. Mały nie chodził ostatnio parę dni (tylko padoki i karuzela, panuje epidemia i zostałam sama z masą obowiązków, słabym zdrowiem po chorobie i wszystkim innym), więc wolałam trzymać lekki kontakt, jakby nagle jednak coś mu do głowy wpadło. Po 10 minutach kręcenia się po pustej hali, robienia różnych zmian kierunków, zatrzymań, ruszeń, wygięć, zgięć i zmian ustawienia (wypuszczanie w dół, potem powracanie do normalnego, roboczego ustawienia, czasem na chwilę przejście do ciut wyższego i znów normalne, potem wypuszczenie) podjechałam do bandy i odwiesiłam derkę na wieszak. Podciągnęłam popręg, nabrałam wodze na kontakt, delikatną półparadą skłoniłam małego do przyjęcia ustawienia i ruszyłam aktywnym stępem pośrednim, zbierając się do kupy.
Znowu parę kół, wolt, półwolt, zatrzymań, do tego jakieś zakłusowania na 3-4 kroki i spowrotem do stępa, wygięcia w obie strony bez wychodzenia z ustawienia, aż w końcu ruszamy kłusem i pracujemy w kłusie. Dałam małemu trochę dłuższe wodze, nakłaniając go do niskiego, swobodnego ustawienia i zaczęłam się bawić w wszelkie koła, ósemki, półwolty, przekątne, pilnując by na łukach był prawidłowo zgięty, a na prostych prosty. Po 5 minutach włączyłam w pracę przejścia do stępa, następnie też zatrzymania, wróciłam już do normalnego ustawienia, pobawiłam trochę w różne wygięcia itp, a po 10 minutach kłusowania wykonałam po jednym wydłużeniu na przekątnych i po jeszcze jednym na długiej ścianie, w obu kierunkach. Kucyk dzięki wcześniejszej pracy był bardzo luźniutki, miał dużą swobodę ruchów, a ponieważ miał też sporo energii, to na ćwiczenie zareagował bardzo ochoczo, wyciągając przed siebie łapska dużo ładniej niż się można było po nim spodziewać. Ogólnie jak na szetlanda to odznaczał się bardzo dobrym ruchem, szczególnie właśnie jeśli chodzi o kłus. Po takim rozprężeniu przyszła czas na główny cel dzisiejszej pracy - chody boczne.
Przeszłam do stępa i dałam małemu chwilę odpocząć, bo dostał lekkiej zadyszki. Po 3 minutach nabrałam wodzy, ustawiłam go lekko do wewnątrz w zakręcie, a na długiej prostej przyłożyłam lekko cofniętą wewnętrzną łydkę, wpychając jego łopatkę do środka. Kontakt trzymałam raczej równy, ale pilnowałam ustawienia i delikatnymi półparadkami rozluźniałam ogierka, który owszem, prawidłowo wykonywał ćwiczenie, ale wyraźnie się przy tym denerwował. Przejechałam parę kroczków poprawnej łopatki i wyprostowałam kuca. Poklepałam, dałam dłuższą wodzę do końca długiej ściany, potem znów nabrałam i na drugiej długiej ścianie znowu łopatką do wewnątrz. Przyszło nam to trochę łatwiej, tarancik nie tracił impulsu, trzymał zgięcie, jedyną wadą było to, że wciąż się spinał i tracił na tym swobodę ruchów. Wykonałam łopatkę ponownie na obu długich ścianach i wreszcie udało mi się uzyskać to, na co czekałam. Konia, który swobodnie przechodził w łopatkę do wewnątrz, był prawidłowo zgięty, luźny i nie tracił impulsu czy rytmu. Poklepałam go i na długiej wodzy zmieniłam kierunek. To samo ćwiczenie powtórzyłam w przeciwnym kierunku, otrzymując jednak pożądany efekt o ścianę szybciej niż poprzednio. Poklepałam kucyka i powtórzyłam ćwiczenie w kłusie. Skupiłam się przede wszystkim na rytmie i impulsie, a kiedy to było opanowane popracowałam trochę nad kątem, zgięciem i rozluźnieniem malucha. Shet w kłusie łatwiej załapał, czego od niego wymagał, a sam chód był też bardziej przez niego lubianym i szybciej się rozluźniał niż w stępie. Porobiłam trochę łopatek w obu kierunkach, spróbowałam też po jednej na linii środkowej i zagalopowałam.
Przydało by nam się chwilę odsapnąć od tych łopatek. Shet zarzucił lekko zadkiem po ruszeniu galopem, potem jednak był bardzo grzeczny – pozbierał się od naprawdę subtelnych pomocy, szedł rozluźniony, ale w kupie. Jeżdżąc z początku na kole powyginałam go do wewnątrz, na zewnątrz, zrobiłam parę przejść, to samo w drugą stronę i do stępa. Po chwili ulgi nadszedł czas na ustępowania.
Przełożyłam bacik do mojej zewnętrznej ręki i będąc pod koniec długiej ściany wykonałam pół małego koła w lewo. Wyprostowałam kucyka, wygięłam lekko na zewnątrz i zaczęłam spychać cofniętą prawą łydką. Trzymałam równy kontakt, lewą pilnowałam, by się nie rozwlekł jak guma do żucia i rzeczywiście robił ustępowanie od łydki, a nie coś w ten deseń, jak to często bywało. Dosiadem jechałam nieco po skosie, co stanowczo odegrało dużą rolę w tym ćwiczeniu. Shet szedł skupiony, uszy miał skierowane w moją stronę, był rozluźniony i spokojny. Co ciekawe dużo łatwiej przyszło mu zrobienie ustępowania niż łopatki. Ale cóż... Jaki koń, takie preferencje. Poklepałam go, bo może ćwiczenie nie wyszło idealnie, ale stanowczo zostałam zaskoczona chęcią malucha do słuchania się i spełniania moich oczekiwań. Oddałam trochę wodzy, żeby nie był wiecznie stłamszony i poczuł się nagrodzony, po czym przełożyła bacik do lewej ręki, zrobiłam pół koła na końcu długiej ściany i ustępowanie w prawo, od lewej łydki. Tu poszło trochę gorzej, mały zdekoncentrował się, rozwlókł i musiałam wspomóc moje pomoce lekkim dwukrotnym tryknięciem bacikiem, żeby go poskładać, skupić i ustawić pod odpowiednim kątem. Ostatnie kroki ustępowania może nie były wykonane przez super swobodnego, luźnego wierzchowca, ale przynajmniej były wykonanie poprawnie, a koń był skupiony na tym co robi, a nie na tym, co dostanie na obiad. Powtórzyłam parokrotnie ustępowania w stępie (póki nie wychodziły od subtelnych pomocy) i znowu zagalopowałam dla odpoczynku i niejako nagrody.
Tym razem w galopie popracowałam na długich ścianach, dużych i małych kołach, przekątnych oraz ósemce. Nie wymagałam od ogierka zbyt wiele – miał iść zebrany, postawiony na pomoce, skupiony i z impulsem. Zrobiłam po dwóch wydłużeniach w galopie, po dwóch skróceniach, na ósemce pobawiłam się w parę przejść. A to zrobiliśmy lotną zmianę nogi, a to zwykłą przez stęp albo przez kłus, ewentualnie nie zrobiliśmy żadnej i jechaliśmy w kontrgalopie przez jakiś tam określony czas. To zmotywowało Shettiego do pełnej koncentracji, dało też trochę zabawy (kucyk uwielbiał lotne, ale i kontrgalopami nie gardził) i zbiło trochę tej masy energii. Po takim „oddechu” od chodów bocznych, ale nie od pracy dałam mu 2 minuty zupełnie luźnego stępa i znów wracamy do ustępowań.
Tym razem przyszło nam je robić w kłusie. Pozbierałam malucha, ruszyłam kłusem i tak samo jak w stępie – pod koniec długiej ściany pół koła, chwila na wprost i ustępowanie. Teraz naprawdę poczułam, co dała nam praca w galopie. Ogierek jakby nigdy nic zrobił sobie ustępowanko w jedną, w drugą i tak parę razy. Nawet nie dał się złapać na jakieś większe luzy z mojej strony – wie co robić, to robi i tyle. Widziałam też, że sprawia mu to trochę przyjemności i zabawy. Skomplikowana kucykowa psychika no. Po paru ładnych ustępowaniach na krótkich odcinkach puściłam taranta na głęboką wodę i ustępowanie od jednej ściany do drugiej, z chwilą jazdy na wprost po linii środkowej. Pfff, gdzie tam trudne! On by teraz nawet i przez całą halę ustępowanie zrobił bez chwili zawahania. No to teraz coś trudniejszego. Robimy ustępowanie do linii środkowej, tam szybko zmieniamy ustawienie, zgięcie i wracamy ustępowaniem do ściany. Najpierw jadą w prawo. Mały trochę niechętnie zaczął się oddalać od ściany, trochę nieprzygotowany na takie moje posunięcie, po czym jednak wpadł w rytm i dobrnął obronnym kopytkiem do końca, następnie z lekkim oporem zmienił zgięcie i potem już na luzie wrócił ustępowaniem do ściany. Pochwaliłam go i powtórzyłam ćwiczenie parę razy w obie strony, aż wychodziło ono płynnie i bez oporów. Na dziś wystarczy tego gibania, zostawiłam dobie jedno ćwiczenie, analogiczne do poprzedniego. Różnica polegała na tym, że zamiast do linii środkowej dobijaliśmy do przeciwnej ściany. Wykonałam je jednak tylko raz na stronę, bo nie dość, że kucyk robił się zmęczony, to w dodatku prawidłowo wykonał zadanie.
Postanowiłam ostatni raz zagalopować. Tym razem jednak puściłam zupełnie wodze, przeszłam do półsiadu i pozwoliłam kucykowi trochę przygrzać. Jednak nie był wcale taki zmęczony jak się okazało, bo czując zew wolności nie dość, że obrał tempo turbo i ledwo wyrabiał na zakrętach, to jeszcze bardzo chętnie sobie pobrykał. Zmieniliśmy kierunek i nogę w locie, trochę szaleństwa w drugą stronę i wystarczy.
Przeszłam do kłusa, pokłusowałam dwa kółka i stęp. Nakryłam ciapka derką i zsiadłam, prowadząc go w ręku, niechże odpocznie od mojego wielkiego cielska. Po 10 minutach wróciliśmy do stajni.
Tam rozsiodłałam Titka, okryłam derką by się nie przeziębił, zabrałam na myjkę, gdzie schłodziłam i umyłam mu nogi, następnie odstawiłam do boksu, gdzie w żłobie czekały na niego dwie, piękne marchewki. Sama pozbierałam sprzęt i odniosłam na miejsce, a po 20 minutach wróciłam, by zmienić Shetowi derkę na cieplejszą. Uważam, że trening był udany i odkryłam parę nowych zależności, które mam zamiar wykorzystać w przyszłości
Post został pochwalony 0 razy
|
|