Forum www.wsraurumanimus.fora.pl Strona Główna

30.05.2012r: Ujeżdżenie P w terenie (+Chocky i Etiuda)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wsraurumanimus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Latający Holender
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Joanne
Właściciel Stajni



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:20, 31 Maj 2012    Temat postu: 30.05.2012r: Ujeżdżenie P w terenie (+Chocky i Etiuda)

Cóż, konie trza ruszać, trenować, pielęgnować i te pe, więc rano (taaa... przed 12) zwlokłam się do stajni, szukając Filipa. Przyda mi się dziś jako przedmiot do pomiatania. Znalazłam go w boksie Holendra, wymieniającego ściółkę.
-Siema staruchu, mam dla Ciebie zadanie. Bierzesz Etiudę, szykujesz na teren, następnie wlepiasz w łapy CHocky i wiejesz gdzie pieprz rośnie, by się nie wymigała. - Powiedziałam ciężko opierając się o drzwi. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.
-... Aha. Spoko. Jasne. A potem mam wziąć ustawić korytarz na hali i wyszykować Ci resztę koni? - Odparł nie zaprzestając wrzucania gnoju do taczki.
-Tak. Mądry chłopczyk - Uśmiechnęłam się złośliwie i poczłapałam do siodlarni. Miałam 40 minut, nim Cho zawita w AA. Westchnęłam, złapałam, co potrzebowałam i wylazłam z tym na dwór, bo boks był.. ekhem. Zajęty. Kary stał przy bramce, stary dziad wciąż czuł się 6-cio latkiem, więc dla zabawy tuż przed moim nosem wykonał przepiękny półpiruet i podbrykując odgalopował na drugą stronę placu.
-HOLENDER JA NIE ZAMIERZAM SIĘ Z TOBĄ BAWIĆ ANI CACKAĆ! - Powiedziałam donośnym głosem. Ogr tylko spojrzał na mnie i ogierczym kłusem powędrował sobie gdzieś hen, jeszcze dalej. Nauczona przez te lata zaszeleściłam torebką w kieszeni. Kary wyrwał galopem wprost na mnie i będąc tuż tuż dał gwałtownie po hamulcach, cudem na mnie nie wpadając. - Świr. - Skwitowałam krótko i pewnie chwyciłam francaisa za kantar. Dostał cuksa, bo jakże bym mogła mu go nie dać, po czym grzecznie powędrował za mną do słupka, gdzie uwiązany luźno zaczął badać uważnie każdy ze sprzętów leżących w zasięgu jego chrap, nie szczędząc sobie prób zjedzenia owej rzeczy. I pomyśleć, że ma 19 lat! Małpiszon jeden. Szybko wyszorowałam jego powoli pokrywającą się siwizną sierść, rozczesałam grzywę, ogon, wyczyściłam kopyta i czas na siodłanie. Obowiązkowo komplet ochraniaczy + para kaloszy na nogi, czaprak, futerko i siodło na grzbiet, ogłowie z wielokrążkiem na głowę. Pozapinałam co trzeba, dopasowałam i przeprowadziłam ogiera dwa kółka po placu. Usłyszałam stukot kopyt od strony stajni. Wyszła z niej Etiuda, a za nią Chocky. Hm, chyba powinno być odwrotnie. Przywitałam się z dziewczyną szybko, ale przyjaźnie (ogier + klacz nie mogą stać blisko siebie przez zbyt długi czas, przynajmniej ten ogier i ta klacz) po czym obie szybko wgramoliłyśmy się na konie i czas ruszać.

Na początek luźna wodza, konie idą równo, żywo obok siebie, a my gawędzimy. Rozpoczęłyśmy od planów na teren, przez Etiudę, Holendra, do SC i w końcu do planów na przyszłość i drobnych ploteczek. Tak upłynęło nam 10 minut. Po tym czasie zarządziłam przejście w stęp pośredni. Tak jak myślałam, obie miałyśmy niemałe problemy by dojść z końmi do ładu. Holender co prawda łatwo się zbierał, ale co rusz coś go dekoncentrowało (szczególnie buntująca się Etiuda) albo postanowił okazywać swój entuzjazm radosnym podrygiwaniem głową, a co z tego, że za głową szło całe ciało i koń praktycznie podskakiwał sobie z jednej pary nóg na drugą, ewentualnie próbował jak to kiedyś bywało uwalić się na wodzy, zagryźć wędzidło i iść tak, jak on chce. Etka jak to Etka, nie lubiła obcych i trochę czasu minęło, nim razem z Cho wyjaśniłyśmy jej, że krzywda jej się nie dzieje. Gdy te lody zostały przełamane, koń nagle zrobił się anielsko spokojny i grzeczny. Korzystając z ogromnej szerokości drogi zarządziłam zjechanie na jeden ślad i porobienie kół, wolt różnej wielkości, każda osobno. Latający wyraźnie cieszył się z przejażdżki i nie za bardzo cieszył się z pracy. Zbaczał na zewnątrz, niezależnie od kierunku jazdy, jednak z czasem zaczął się słuchać. Z Etiudą szło łatwiej. Owszem, musiały się z Chocky dogadać, ale jak już do tego doszło, to koń dawał się spokojnie prowadzić na bardzo delikatnych sygnałach jak słyszałam.
Odbiłyśmy w lewo i po sprawdzeniu popręgów zakłusowałyśmy. Holender szedł energicznie, od zadu, z początku zadzierając łeb do góry (z miną "wow! Ile jedzenia!") potem jednak posłusznie odpuszczając i robiąc się mięciutkim w pyszczku. Obejrzałam się na rysualkę za mną (droga była za wąska, by jechać obok siebie) - wyraźnie dogadała się z klaczą, bo uśmiechnięta od ucha do ucha jechała spory kawałek za nami na koniu pozbieranym, idącym wyraźnie od zadu i międlącym wędzidło. Ścieżka wiła się przez zarośla dobrych 10 minut, więc nie chcąc jechać bezczynnie przed siebie zarządziłam przejścia, zmiany ram i chody pośrednie. Teraz odczułam, że kary wyszedł z treningu. Jednak przy wyraźniejszych sygnałach wychodziło to mniej-więcej tak jak kiedyś. Stopniowo czułam, jak kary poprawia swój ruch, rozgrzewa się. Z tego co słyszałam Chocky miała drobne problemy z przejściami w dół, natomiast zmiany ram i chody pośrednie wychodziły jej znakomicie. Droga rozszerzyła się, niebawem miała pojawić się polanka, która była celem naszej podróży. Jako, że konie kłusowały już nie 10, a 15 minut (sprawdzałam na zegarku!) i mogły iść po innych śladach bezkolizyjnie zezwoliłam na wydłużenia i skrócenia. Sama najpierw poprosiłam karego o drobne, niewielkie zmiany wykroku, stopniowo zwiększając różnicę między kłusami. Cho chyba podążyła moim śladem, bo nie zbliżała się do nas jakoś nader szybko, ale na pewno wykonywała polecone elementy. W końcu wjechałyśmy na polankę. Przeszłam do stępa i opowiedziałam, co i jak:
-Dobra Cho. Tu zostajemy na dłuższy czas, trochę odpoczynku, potem galop, chody boczne itp, następnie wracamy do domu. Ty możesz stępować krócej, ona jeszcze taka stara nie jest, żeby człapać po samym stępo-kłusie niewiadomo ile Wink - Uśmiechnęłam się i puściłam wodze karego. Chocky postępowała 5, a ja 10 min, po czym zaczęły się galopy. Na spokojnie, najpierw po kółeczku, zbieramy koniki, potem dopiero po jakimś a la prostokącie, przejścia, zwykłe zmiany nóg, koła, wolty, galopy pośrednie, chwila odpoczynku i dla Holendra i potem wydłużenia, skrócenia w galopie + kontrgalopy. Etiuda dogadała się z Chocky, chociaż dwa razy próbowała ją z siodła wysadzić, trzy razy wywiozła, prawdopodobnie płosząc się czegoś i raz stanęła pięknego dęba, pokazując jaki to świat jest piękny w większej wysokości niż prawie 170 cm. Wredne babsko z niej i tyle. Na szczęście rysualka uzbroiła się w cierpliwość i i tak całkiem szybko jak na jazdę w terenie doszła z gnidą do ładu. Pozwoliłam im skoczyć jedną, małą kłódkę leżącą nieopodal. Koń okazał się zmądrzeć i dać prowadzić dziewczynie, jak tylko ona zechce. Holender z kolei miał nastrój na nadinterpretowanie i parę razy wykonywał mi piękne, ale niechciane lotne, do tego jak się raz staruch rozbrykał, tak myślałam, że sobie zaraz krzywdę zrobi. Chyba powinien trochę częściej chodzić, i do tego dostawać mniej owsa (ew. nie dostawać wcale, i tak byłby wulkanem energii).
Po pogalopowaniu Chocky popróbowała z Etiudą wszelkich chodów bocznych, jakie ona potrafi (łopatki, trawersy, ustępowania od łydki), wplatając je w jakieś kombinacje kłusowe, ja natomiast porobiłam chody boczne w stępie, dając tym samym karemu złapać oddech. Dziadzio nie miał już takiej kondychy jak parę lat temu, gdy był w wieku gniadej. Gdy odetchnął zrobiłam parę ustępowań i łopatek w kłusie, a gdy wychodziły należycie dałam spokój.
Stępo-kłusem na długich wodzach zjechałyśmy z polanki i dojechałyśmy do stajni. Teren był przyzwoity, bogaty w różne zdarzenia i doświadczenia dla Cho, dla mnie trochę mniej, ale nie powiem, mimo iż brakowało dzikich galopów, to konie dostarczyły nam dziś odpowiedniej dawki adrenaliny. Wszyscy czworo zmęczeni podjechaliśmy pod budynek, w którym mieszkają rumaki. Razem z Cho zsiadłyśmy z moich świrów i zajęłyśmy się nimi odpowiednio.

Każdy został rozebrany, umyty i wymasowany (tak, do tego też zaprzęgłam biedną rysualkę), po czym okazało się, że tym razem ją czekają popołudniowe obowiązki. Umówiłyśmy się jednak na wieczorną herbatę u jednej z nas i dalsze pogaduchy. Rysualka wsiadła w swój samochód i machając na pożegnanie odjechała, zostawiając mnie samą z tą pokręconą gromadką. No nic, wezmę teraz siwa i taranta na skoki luzem, chwilowo życie mi jeszcze miłe.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Joanne dnia Czw 12:23, 31 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wsraurumanimus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Latający Holender Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin